Archiwum 26 czerwca 2004


Bez tytułu
Autor: kruk9
26 czerwca 2004, 18:37

Pisałem wcześniej o rozpoczęciu poszukiwań dokumentów z okresu napoleońskiego... Szukałem i szukam. Znajomi i nieznajomi starają się pomóc, przynosząc dokumenty. Ciekawe, ale niestety, z innego okresu...

Ta notka powstaje pod wpływem impulsu.

Oto rano trafia do mnie sztambuch z odręcznymi zapiskami, zapiskami o różnorakiej tematyce. Od cen w 1893 r. po epitafia na nagrobkach. Wśród tego i wiersze. Różne. Nie wiem czyjego autorstwa. Jeden z dopiskiem: dla Niej to pisałem...

Tu, ten impuls. Błysk. Są ludzie bezgranicznie sobie oddani! Wzajemnie się wspierający w chwilach trudnych, razem radujący się ze wspólnych osiągnięć... Są w ludziach bestie. Ludzie widzący w drugim wyłącznie przedmiot.

Znów telefon. Odłożyłem słuchawkę. Dość miałem awantur tete a' tete by być prowokowany do telefonicznych...

Gdy mi się wszystko w koło mroczy,

Po całodziennych trudach i męce,

Ty mi leciuchno połóż na oczy

Swe ręce ciepłe, kochane ręce.


Gdy do wytrwania braknie mi ducha

I słabnie życiem sterane serce,

Niech z niebios spłynie na mnie otucha

Przez Twoje ciepłe, kochane ręce.

Bez tytułu
Autor: kruk9
26 czerwca 2004, 10:44

Początek wakacji to nieodmiennie, od kilkunastu lat bezmała, wspomienia. Wędrówek.

Pierwsza, gdy miałem 16 lat. W kieszeni trochę zaskórniaków, plecak z minimalną ale najpotrzebniejszą zawartością... I cel, - pierwszy: do cioci, po kasę. Nigdy nie odmawiała. -drugi, w góry. Nie wiem już na jak długo... potem już „normalnie”, jak co roku, nad morze, do Gdańska. Transport – książeczka „auto-stop”.

Wychodząc z domu nie przewidziałem, jaką to burzę wywołam, jaki alarm... No tak, powiedziałem, że jadę „na OHP” - inaczej przecież by mnie nie puścili... Rodzina w komplecie „postawiona na nogi”.

Droga do cioci zajęła mi dwa dni. Tak naprawdę nie pamiętam już którędy jechałem. W pamięci pozostała mi tylko kolacja i śniadanie na drugi dzień rano. Na wsi, u gospodarzy, którzy zgodzili się bym noc przespał u nich, tak jak chciałem, na sianie w stodole. Świeże jajka, pomidory, wiejski chleb własnego wypieku... na śniadanie mleko, takie prosto od krowy, takie ciepłe... i jeszcze zapas na drogę. I nic, absolutnie nic, ci ludzie nie chcieli w zamian, żadnych pieniędzy, nic...

Do cioci dojechałem wieczorem. Ta, na mój widok, jak nigdy, oniemiała. Ale i ucieszyła się... i zatrzymała.

zostań, zobacz pogoda się psuje, deszcz.../faktycznie deszczowo i zimno było/ - przekonywała.

I przekonała. Zamiast po górach, zwiedziłem Ł. I okolice.

A potem? Potem, jakby zgodnie z planem. Z ciocią wyjechaliśmy do Gdańska. Tam, na miejscu Matka...

Syneczku, coś ty zrobił?...

Jak to co? Ruszyłem w świat...

Myśmy tak się martwili, dopiero gdy ciocia zadzwoniła...

Ale przecież nic mi się nie stało, nie jestem takim małym dzieckiem...przecież, gdybym powiedział to nie puścilibyście mnie...

A w Gdańsku nudno bo jak się znało „każdy kąt, każdy kamień”...

Rok później, już oficjalnie, ruszyłem...