06 listopada 2003, 11:21
"Każdy /.../ najbardziej drży przed swoją żoną, bo na kobiety żadna magia nic nie pomoże. Ona daje mężowi przedsmak raju /.../, ale może w każdej chwili zmiażdżyć, zetrzeć w proch, gdy rozpęta potoki swej wymowy lub trafność swoich rączek. /.../ Czyż nie lepiej, bezpieczniej, uciekać od razu..."
Przypomniał mi się fragment z "Ramadanu" pióra mojego Ojca po rozmowie z proszącym o pomoc. To nie literacka fikcja a realny, życiowy problem człowieka, w tej chwili w dość zaawansowanej depresji.
Czy pomóc? , ale jak? może faktycznie, niech odejdzie /boi się o dzieci/? Dylemat jeszcze jeden; niby jest zgoda na próbę rozwiązania rodzinnego problemu, ale czy rada/rady będą dobre?, czy później nie będzie pretensji? Chcesz pomóc, ale....
Właśnie, o to "ale" teraz biję się z myślami.