potop
19 listopada 2003, 09:42
Zaczeło się od wylania resztek krupniku do zlewozmywaka. Nie zrobiły tego, ani dzieci ani ja... gdzie rozum, no gdzie?! Zlewozmywak się zapchał, miał takie prawo, przy takiej treści;
- Zrób coś - usłyszałem - bo zmywać nie mogę...
Na początku wydawało się, że sprawa prosta- odkręcić syfon i po krzyku – kilka minut pracy... Zabrałem się do tego zaraz, bo miałem inne jeszcze rzeczy do zrobienia. I teraz dopiero się zaczęło.
Okazało się, że część krupnikowych ingrediencji dostała się już do rury odpływowej, dość głęboko. Tu już zaczęła ogarniać mnie wściekłość; nie dość, że rura, to jeszcze podgadywanie
– A rób, zrób, a szybko...
- Szybko to wylał się krupnik...
Dostępnymi środkami zacząłem udrażniać tą nieszczęsną rurę.
Na początek, cienka modelarska listewka; metr długości - okazało się za mało. Ziemniaczki utkwiły głębiej. Przypomniałem sobie, że w piwnicy leży stalowy drut – może starczy! Poszedłem po niego. Czas mijał.... złość rosła...
Koniec drutu zwinąłem w spiralę i zacząłem przeciskanie – jakiś opór; drut do tyłu, z powrotem do przodu, tak na przemian. Wreszcie jest! - oczekiwane bulgotanie w nieszczęsnej rurze.
- No to koniec – pomyślałem – skręcając odpływ zlewozmywaka.
Jeszcze sprawdzenie, czy „wszystko gra”; w porządku – woda odpływa. Miało być kilka minut a minęła godzina... Poszedłem do łazienki umyć się ....
Łazienka... „pływa” w tłustej mazi resztek pokrupnikowych ... Na ten widok rodzinka przezornie umknęła... Porządnie już wkurzony , na siebie też, zbierać zacząłem wszystko z podłogi, szybko by do sąsiadów nie przeciekło. Jeszcze może miałbym im malowanie robić? O nie!...
Doszło do mnie, że przeciskając drut, mogłem uszkodzić rurę odpływu zlewozmywaka łączącą się przez ścianę z pionem w łazience. Ba, ale w którym miejscu?! Odsunąłem wszystko co możliwe – na oko, rura cała. Puszczam wodę – przeciek jest, ki diabeł, skąd on ? Ponowne wycieranie podłogi. Eureka! Jest przyczyna! Koniec rury wysunął się z kolanka w pionie. Uf, kilka silniejszych ruchów i rura jest już na swoim miejscu . Nareszcie .
Bezmyślność pochłonęła mi, w sumie, dwie i pół godziny.... Już na nic nie miałem ochoty.
Dodaj komentarz