Remanent na 100 notkę


Autor: kruk9
05 stycznia 2004, 18:18
Oto nadarzyła się okazja. Nowy nam zapanował Rok a mnie przyszło, tfu, tfu, „jubileuszową” notkę napisać. W konwencji remanentu, niech będzie. Generalnie miniony rok był dla mnie łaskawy. Narzekać nie powinienem. Prawda, nie ominęły mnie jakieś troski i kłopoty, byłem zaskakiwany pozytywnie i negatywnie różnymi sytuacjami ale udawało się, szczególnie negatywy, neutralizować. Zaczęło się w styczniu wraz z nadejściem nowego lokatora. Marcin, mąż Kasi okazał się być człowiekiem, z którym szybko doszliśmy do porozumienia. W domowy kierat zaprzągł się był sprawnie i bez oporów. Trochę z lękiem w oczach, na początku, ale z czasem i to minęło; Luty to totalny szok dla mnie. Szok, który długo przeżywałem. Pojechałem, by było taniej i szybciej, „stopem” do Pułtuska – służbowo, załatwić sprawę dotyczącą jednej z rozpoczętych akcji pomocy. Pojechałem umówiony na konkretną godzinę i dzień. Kiedy trafiłem na miejsce, okazało się, że nie mam z kim rozmawiać; WAŻNEJ OSOBY nie było. Zdarza się – czas stracony! Wracać postanowiłem tym samym środkiem lokomocji. Stanąłem na poboczu, machnąłem kilka razy, że zimno to zapaliłem papierosa... z dala zobaczyłem samochód , machnąłem i ...pojechałem. Po drodze, z kierowcą rozpoczęliśmy rozmowę na temat pracy, jej solidności; coś mnie kazało opowiedzieć o WAŻNEJ OSOBIE, o swojej pracy i czym konkretnie się zajmowałem. Kierowca, później go bliżej poznałem, opowiedział o swoich opiniach, wątpliwościach... Czas podróży obu nam minął błyskawicznie. Połowę drogi miałem za sobą. W C. zatrzymał się na przystanku. Ja za klamkę by otworzyć drzwi i wyjść a Pan kierowca w tym czasie, sięga do portfela, wyciąga znaczną kwotę i wręcza mi, by przekazać ją na cel o którym to rozmawialiśmy. Wybaczcie, wszystkiego mogłem się spodziewać ale nie tego, nie takiej sytuacji. Zdezorientowany i właśnie zszokowany, wypisałem pokwitowanie. Wyszedłem z samochodu, tenże odjechał. Ja zostałem sam. Wszystko trwało kilka minut... Marzec to w pracy okres mile przeze mnie wspominany. Co było do załatwienia, szybko załatwionym zostało a i nowe kontakty, co istotne, nawiązane. Do pełni szczęścia zabrakło spokoju w domu. I ciąża Kasi, jej problemy zdrowotne jakie się pojawiły, wprowadziły trochę zamieszania. Skutkiem tego wszystkiego było to, że grubo przed terminem już wiedziałem, że będę dziadkiem dla wnuka... W Kwietniu, jak to przed każdymi świętami. Gorączka przygotowań. I w domu. I pracy. Tam lekki zgrzyt, trzeba było przesunąć środki z jednego subkonta na drugie, bo opóźnił się przelew ale wszystko skończyło się dobrze. Najważniejsze. Maj i czerwiec były trudnymi miesiącami w rodzinie. To wojna z Poradnią Pedagogiczno-Pychologiczną i jej bzdurnymi, sprzecznymi ze sobą decyzjami, odwołania od nich, badania...nerwy w najwyższym stopniu napięcia. O tym długo by opowiadać, powiem więc tylko, że udowodniłem swoje racje z korzyścią dla dziecka! Nerwy dalej napięte; poddenerwowanie, bo i w czerwcu miał się pojawić na świecie Maksym, bo zakończenie akcji pomocy, związana z tym papierkowa robota, bo prośby o interwencje, o pomoc... 20 czerwca na świat przybył nowy obywatel, właśnie- Maksym. Następnego dnia poszedłem do szpitala. Jakże Maks ładnie uśmiechnął się do dziadka! Z końcem czerwca miała być w pracy ogłoszona „przerwa wakacyjna” – nic z tego. Zostało przyjęte zgłoszenie rodziny z chorymi na dystrofię dziećmi. Z planów urlopowych nic nie wyszło... Jednocześnie, od zaprzyjaźnionych przedsiębiorców otrzymaliśmy niepokojące sygnały, iż może być ciężko po wakacjach z organizowaniem pomocy finansowej, by uwzględnić w pracy pomoc rzeczową, jako łatwiejszą do przeprowadzenia. Lipiec to przygotowanie merytoryczne akcji, trochę telefonów, rozplanowanie, co gdzie zrobić. W połowie lipca i w sierpniu jeździłem. A jakże autostopem. Przypomniały mi się dawne czasy, kiedy buszowałem po Polsce z plecakiem na barkach. Rychło zaczęły sprawdzać się sygnały o kiepskiej kondycji przedsiębiorstw, do tego urlopy; ciężko było. Ostatni tydzień sierpnia poświęciłem rodzinie – pojechaliśmy do Gdańska zobaczyć morze; pogoda byle jaka, ale raz udało się nawet popływać. Wrzesień – trudny miesiąc dla mnie. I rodziny. I nie chodzi o wydatki związane ze szkołą. Musiałem zrezygnować z wyjazdów w teren. Zająłem się na miejscu tzw. socjalem, czyli pomocą rzeczową. Na konto przestały napływać środki. A na pewno nie w ilościach/wielkościach niezbędnych do pełnego zabezpieczenia potrzeb. I tak było praktycznie już do grudnia. W międzyczasie pojawił się problem Pawła. O nim i akcji na jego rzecz trochę później. Faktem jest, że dzięki WAM, on sam miał spokojne Święta, że wpłynęło 250zł a przed samym końcem roku, kolejne 500zł od jednej z firm. Szok.
07 stycznia 2004
I oby nowy rok nie byl gorszym, najlepiej by byl duuuuzo lepszy!!!! Pozdrowionka!
06 stycznia 2004
Jeśli chodzi o tych przyjaciół, to niestety tylko takich posiadam. To przykre, ale prawdziwe. Mam do wyboru, albo takich albo wcale. Pozdrawiam. Paps
06 stycznia 2004
W tym roku będzie jeszcze gorzej, limit darowizn to tylko jedynie 350 pln.Co oni jeszcze wymyślą?.A chorych i potrzebujących mrowie.
jasna_dziewcyznka
06 stycznia 2004
gratuluje, zazdroszczę tego morza zimą, pozdrawiam
06 stycznia 2004
o jaka długa notka ....no i tak niewiem co ci napisac wiec serdecznie pozdrawiam(wątek chyba tracę)
06 stycznia 2004
Ej, Kruku, pamiętasz cały rok? Nieprawdopodobne, ja mogę sobie przypomnieć pół pod warunkiem, że zajrzę do bloga :)))
05 stycznia 2004
Harley, no jakże, a ostatni tydzień sierpnia? Krótko? - na więcej nie było czasu. A wogóle to zacznę wierzyć w sprawczą moc sieci neuronowych /czymkolwiek by one nie były/ za sprawą, których odezwał się :) "mój" Anioł. Jak zwykle stanowczo postanowił, zarządził... kazał sobie plik wysłać i ...notka na blogu. Ech, Ty mój Aniele...
05 stycznia 2004
Remanent wykazał manko w pozycji ODPOCZYNEK.

Dodaj komentarz